Kopytka Mamy

Od dzieciństwa pamiętam, że Mama bardzo dobrze gotowała. Miała to po swojej mamie, i po jej mamie — mojej Babci i Prababci. Ale ja sama nie lubiłam gotować. Lubiłam jeść, uwielbiałam domową kuchnię i mięso. Jak byłam mała, pałaszowałam schabowe, gulasze, pieczenie, pasztety i pieczone kurczaki. W ogóle mnie nie kręciły naleśniki, pierogi czy knedle. Jak coś takiego było na obiad, to szłam do sąsiadek na kotlety. Wtedy ich dzieci przychodziły do nas na nasze naleśniki.

Jedyna mączna rzecz, którą potrafiłam zjeść, to były kopytka. Najlepsze: te z masłem, solą i pieprzem, albo z sosem grzybowym. O wersji na słodko nawet nie myślcie. Mama zazwyczaj robiła kopytka w sobotę, w większych ilościach, do zjedzenia też później w tygodniu, jak się przychodziło głodnym ze szkoły. Odsmażane na maśle z Maggi — to było coś.

Oczywiście kopytek nie ma bez porządnych ziemniaków. A tak wyszło, że porządne ziemniaki mieliśmy pod ręką w każdej chwili. Całe worki schowane w piwnicy, prosto z pola Babci. Placki ziemniaczane, kopytka i frytki z nich przyrządzane — absolutnie nie do podrobienia.

No więc przy kopytkach pierwszą rzeczą do zrobienia było obranie i umycie ziemniaków, następnie gotowanie ich w osolonej wodzie, aż zmiękną. Potem Mama odcedzała je i pozwalała im całkiem ostygnąć. Zresztą nikt nie robi kopytek z ciepłych ziemniaków.

Po tym braliśmy maszynkę do mielenia i mieliliśmy wszystkie ugotowane ziemniaki, aby uzyskać taką stertę miękkiej, puszystej masy. Do niej wystarczyło dodać jajka, sól, pieprz i odrobinę mąki ziemniaczanej, i delikatnie wymieszać, tak żeby powstała spora kula ziemniaczanego ciasta.

Kolejny etap był tym najfajniejszym, jak dla mnie. Czyli dzielenie tej ciastowej kuli na kawałki, rozwałkowywanie w długie wałeczki i krojenie tych wałeczków na jeszcze mniejsze części, które przypominały już małe prostokątne kluseczki — ciastolinowa zabawa! Na koniec tylko wrzucić je do osolonej wrzącej wody i poczekać, aż wypłyną na wierzch: kopytka gotowe do wyjęcia z garnka.

Uwielbiałam moje kopytka z dużą ilością sosu grzybowego i garścią posiekanej pietruszki. I tak się składało, że Tata prawie w każdą jesienną sobotę chodził na grzyby, razem z moim wujkiem. Przynosił do domu jeden lub dwa pełne kosze, od razu wszystko czyścił i nawlekał na gruby sznurek. Takie długaśne naszyjniki rozwieszał nad kuchenką, żeby sobie powolutku schły. Jednak Mamie zawsze udawało się podkraść trochę grzybków od Taty i naszykować cudowny sos do kopytek. Albo prostą (również wspaniałą) grzybową zupę.

Teraz moje dzieci, gdy odwiedzają swoją Babcię, regularnie dopraszają się, żeby razem przygotować kopytka. Naturalnie, Mama nie ma nic przeciwko. Wcześniej w ten sposób pokazywała gotowanie swoim wnuczkom, obecnie zaprasza do kuchni młodszego, wnuka. I on strasznie to lubi, tak samo jak jego siostry, tak samo jak ja kiedyś.

MONIKA ZACHARSKA-DUDEK
Nauczycielka, pasjonatka książek kulinarnych i jedzenia — w szerokim znaczeniu. Lubi gotować: z książkowych przepisów i nie tylko. Odwiedza i opisuje restauracje, w niektórych część ekipy to jej byli uczniowie. Uczy języka angielskiego i języka obcego zawodowego przyszłych kucharzy, kelnerów i hotelarzy w Zespole Szkół Gastronomicznych Nr 1 w Krakowie. Prowadzi konto na Instagramie @monikacookingwoman, gdzie wrzuca posty o domowym jedzeniu, książkach, knajpach i ludziach gastro.

*****

RepEat food memories to cykl wrzutek z kulinarnymi wspominkami. Wrażenia z podróży, zapisane przepisy, eksploracje w gastro, inne cenne doświadczenia wokół jedzenia. Od twórców food writera i od przyjaciół RepEata.